... i jednocześnie zachęta do dyskusji
zakładam że są tu także ludzie z branży, czyli tłumacze
i do was właśnie takie pytanie, złośliwe i podchwytliwe... z zastrzeżeniem, że oczywiście doceniam takie miejsca online jak dict.pl:
czy ktokolwiek z was przy pracy bazuje głównie na darmowych netowych zasobach słownikowych...? (ewentualnie zadając dodatkowe pytania tam, gdzie można je zadawać, no i w ostateczności sięgając po jakąś książkę typu "duży słownik")
a pytam dlatego, że ostatnio zaprzyjaźnione biuro poprosiło mnie o wyjaśnienie jakiemuś bardzo światłemu klientowi, że znaczenie pewnego terminu, jakie ten klient samodzielnie sobie wygrzebał z netowych zasobów, nijak się ma do rzeczywistego znaczenia tego konkretnego terminu w tym konkretnym tekście (chodziło o raczej hardcorowy język prawniczy)
klient dzielnie się bronił, przytaczając kilka takich właśnie darmowych zbiorów słówek, jakie można znaleźć online...
skądinąd w tymże biurze siedzi spore stadko bardzo początkujących tłumaczy, którzy nie mają zielonego pojęcia o istnieniu wielu bardzo solidnych i bardzo specjalistycznych słowników prawniczych, ubezpieczeniowych, technicznych itd, które można - i zdecydowanie warto - sobie kupić na płytce, jeśli człowiek miewa do czynienia z tekstami z danej dziedziny (w końcu w naszej branży chodzi - czy powinno chodzić - o szybkość na równi z jakością, więc praktyczniej jest klikać niż przerzucać po biurku stertę ciężkich i nieporęcznych tomów)
no więc jak to jest właściwie, czego najczęściej używają tłumacze, hę...?
z góry wielkie dzięki za odpowiedź!
pozdr, jotembi
|